A może to deszcz

           Czekał. Długo, cierpliwie, jakby całe jego życie
zbudowane było tylko z tego czekania. Czas mijał, gdzieś
obok raz na zawsze odchodził, zabierając ze sobą młodość
– jego najlepsze lata, lecz on jakby tego nie dostrzegał;
jakby tracił z każdą chwilą poczucie realności istnienia;
jakby powoli, lecz permanentnie uchodził z niego strumień
życia, nie wiedzieć gdzie i dlaczego. I trudno, bardzo
trudno powiedzieć, skąd w nim nadziei tyle, wiary, jakiejś
niewytłumaczalnej determinacji było, która go spowiła i
obezwładniła niczym pajęczyna, i w którą się wchłaniał
coraz bardziej, coraz głębiej i szybciej, bez możliwości
odwrotu. I wkrótce był już tak daleko od życia – od jego
źródła, że począł dostrzegać stamtąd, początkowo jednak
niewyraźnie, kontur jakby czegoś tylko; lecz później, z
coraz większą jaskrawością wyłoniła się, a on ujrzał ją –
ujrzał drogę pełną tajemnic; drogę, która nęciła i
przyciągała; drogę, która kusiła obietnicą szybkiego,
nagłego szczęścia; a on uwierzył jej. I już się wtedy nie
wahał: wstał, przeszedł wolno miarowym krokiem przez
pokój, otworzył okno i wspiął się na parapet…

            Na zewnątrz było mokro i nadal padało, było tak
mokro, jak nigdy o tej porze roku przedtem w tym miejscu
– chociaż tutaj zawsze jest „mokro”. Wszyscy stali w
milczeniu. Z dala od innych, wśród krzyży i ścieżek
krótkich jak życie, stała Ona. Po twarzy jej spływały łzy. A
może był to tylko deszcz? To mógł być jednak tylko deszcz
– tak bardzo wtedy padało.

Translate »